— Jak przeżył Pan 24 lutego 2022?
— Kiedy zaczęła się wojna, byłem razem z rodziną w hodowli. O 5.30 rano zadzwonili do mnie koledzy z obwodu charkowskiego, moja znajoma, która hoduje owczarki kaukaskie. Powiedziała z płaczem: „Serhiju Walerijewiczu, pod moimi oknami idą rosyjscy żołnierze i jadą czołgi”. Niestety, nie mam z nią od tamtej pory kontaktu. Nie ma już wioski, w której mieszkała i nie wiem, co się z nią dzieje. Pytałem chłopaków, którzy wyzwalali obwód charkowski: „Dowiedzcie się czegoś”. Odpowiadali to samo: „Tu są ruiny, nie ma tu nikogo”.
Nigdy im nie przebaczę
— Czy Pańska hodowla była pod okupacją?
— Na szczęście okupowana nie była, ale musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie: „Co robić?”
Zaproponowano mi, żebym ewakuował się na zawsze do Kanady, razem z psami. Ale ja nie chcę nigdzie wyjeżdżać ze swojego kraju. Łatwo powiedzieć: „Przyjedź”. Ktoś, kto nie miał 20 psów ważących po 50-100 kilogramów, nie może sobie wyobrazić, co to znaczy wziąć je wszystkie za kark i pojechać w nieznane. Jak trzeba pojechać z trzema psami do Kijowa – to już jest cała operacja. To bardzo drogie hobby. W naszym kraju nie nazwałbym tego biznesem. Zazwyczaj zajmują się tym pasjonaci. Każdy, kto ma hodowlę dużych psów, zdaje sobie sprawę, że bardzo trudno jest przewieźć taką liczbę psów. Po pierwsze – potrzebne są pieniądze. Po drugie – duży autobus rejsowy. Po trzecie – przypomnijcie sobie, co się działo w pierwszych dniach wojny: panika, nawet ludzi nie dało się wywieźć, a co dopiero psów. Ale widziałem dużo przykładów bardzo ludzkich zachowań.
Moi znajomi w Buczy, Irpieniu, Borodiance rzucali wszystko: drogie samochody, wille, i w kapciach, z paszportem w zębach, ciągnęli swoje dzieci i zwierzęta. Owszem, czasem ludzie porzucali zwierzęta, ale na ogół Ukraińcy zademonstrowali wysoki poziom humanitaryzmu.
W obwodzie kijowskim zginęło wielu wolontariuszy. To przede wszystkim nasza młodzież, która z wielką odwagą ewakuowała ludzi i zwierzęta. 24 lutego zapisaliśmy się razem z synem do Obrony Terytorialnej, bo ja nie chciałem uciekać. Jedyne, o co poprosiłem przyjaciół za granicą, to pomoc w wywiezieniu mojej rodziny. 25-go pojechałem do weterynarza i wziąłem 20 ampułek środka usypiającego. To była bardzo trudna decyzja, do dziś nie mogę sobie wybaczyć. Rzecz w tym, że już widziałem, jak rozstrzeliwali psy, jak w obwodzie kijowskim rozstrzeliwali całe gospodarstwa, jak się znęcali. 24-25-go straciłem kontakt z wieloma kolegami z branży, z którymi jeszcze pół roku wcześniej piłem kawę w kijowskiej kawiarni „Kryształ”. Dużo z nich już nie żyje.
Wiedziałem, że jeśli moja wieś będzie okupowana i dowiedzą się, że to moje psy, to nie rozstrzelają ich tak po prostu, a będą się znęcać. Więc zdecydowałem się uśpić całe pogłowie.
W końcu, na szczęście, nie musiałem tego robić, ale byłem gotów. Nigdy nie wybaczę kolegom z Rosji, którzy na początku wojny zacierali ręce: „Zasłużyliście na to, przeklęci banderowcy”. Nigdy tym ludziom nie przebaczę.
Krytykowano mnie za to, że nie oddałem psów. Ale praktycznie nie da się przekazać komuś takich psów, jak owczarki kaukaskie. W ciągu 2020 i 2021 roku udało mi się oddać w dobre ręce około pięciu dorosłych psów. Uważam, że dokonałem rzeczy niemożliwej. Oddać w obce miejsce „kaukazczyka” (psa-lidera, uznającego tylko jednego pana) – to w zasadzie niewykonalne. Teraz mam 50 psów, które czekają na właścicieli. Mogę oddać. Ktoś zechce je wziąć? Jeśli nie, to proszę mnie nie krytykować.