– Jak się żywiliście pod ostrzałem?
– Na początku narobiłam sucharów, przywozili nam jeszcze jedzenie, a potem już zaczęły się ostrzały i powiedzieli, że już nie będą dostarczać chleba. Dwa bochenki wysuszyłam w piekarniku. Planowałam gotowanie. Ale gaz odcięli i już nie było jak. Pierwsze cztery dni siedzieliśmy o sucharach i herbacie. Kiedy odłączono nam gaz, wszyscy zaczęli znosić, co mieli. Było zimno, ludzie zaczęli wyjeżdżać. Przekazywali nam klucze i mówili: „Idźcie, bierzcie wszystkie produkty z lodówki i z werandy”. Było 9 stopni mrozu. Bardzo zimno. Rano gotowaliśmy cały garnek czegoś gorącego. Najpierw zrobiliśmy polową kaszę z kaszy jaglanej z udkami. Wstałam o czwartej rano, pokroiłam ziemniaki, marchew, cebulę. Ugotowałam, rozlałam wszystkim do misek i talerzy. Następnego dnia ktoś jeszcze coś przyniósł. Ugotowaliśmy makaron i znów nakarmiliśmy ludzi. W ciągu dnia rozdawaliśmy herbatę, kawę. Chleba nie było. Smażyliśmy racuchy. Potem zaczęli przywozić chleb, konserwy, jakąś pomoc humanitarną, ale jeszcze korzystaliśmy z tego, co nam dali ci, którzy wyjechali.
– Trudno było porzucić dom?
– Rozumie Pan, mieć nadzieję na przyszłość i ją stracić – to straszne. Zostaliśmy bez niczego, ucierpieli wszyscy. Siostrzenicy i starszej siostrze spalił się dom ze wszystkim, co w środku. Jak dalej żyć? 24-go dziadek zięcia – Kiriłł – zaproponował mi wyjazd. A ja nie wiedziałam… Dużo ludzi wyjechało, ale w dwóch klatkach w bloku zostało jeszcze sporo osób. A potem uderzyła w nas rakieta. Nasze bloki ustawione były w kształcie litery U, dwa z nich na ulicy Chemików. Pocisk spadł na podwórze – we wszystkich mieszkaniach wyleciały szyby. Na bloki rakiety też spadały. Gotowaliśmy jedzenie, wychodziliśmy o 4.00-5.00 rano. Póki nie było silnych ostrzałów, chłopcy rozpalali ognisko i na nim coś gotowaliśmy. Dla wszystkich, bo dużo ludzi siedziało w piwnicach. Później też jeszcze spadały pociski. Fala uderzeniowa była tak mocna, że zerwała drzwi do piwnicy. A piwnica byle jaka. Blok się zapadnie, kto cię tam odkopie. Pracownicy MNS jeździli, przywozili jedzenie, potem zaczęli dostarczać pomoc humanitarną, ale trzeba było wybierać: paczki z pomocą albo życie. Jedni po nią chodzili, inni nie. Przychodzi taki moment, kiedy jest ci wszystko jedno. Chcesz tylko, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Ja się już pożegnałam z synem, powiedziałam: „Synku, kto wie, czy dożyjemy…”. W nocy też strasznie bombardowali. Ale potem jednak udało nam się wyjechać… Jednego dnia ewakuowało się 12 osób i z dwóch klatek zostało nas pięcioro. No, myślę sobie, nawet nie będzie miał kto pochować. I co? Pochowali…
Pewna kobieta poszła po pomoc humanitarną, spadł pocisk, zabił ją odłamek. Jej mąż sam ją na taczkach wiózł, kopał dół. Ktoś mu pomógł. Tak to było. Ludzi grzebali obok bloku, bo iść gdzieś dalej… Wiosna była zimna, -9, -10, trupy leżały na ulicach. Ale u nas w „Jużnym” je wywozili. A w mieście leżały na ulicach. 26 marca wyjechałam, wywieźli nas wolontariusze i powiedzieli, że wkrótce zamkną korytarze, bo kolejna linia natarcia i obrony biegnie obok nas. Poza tym dowiedzieliśmy się, że do naszej dzielnicy przysłali kadyrowców, którzy wieszają tam teraz flagi ŁNR [Ługańska Republika Ludowa], rosyjskie i czeczeńskie. I to w naszym mieście – w Rubiżnym – taki cynizm, rozumie pan?
26-go trzeba było się zapisać. Ja zapisałam się 25-go i 26-go nas wywieźli w Nowozołotariwku. Tam nas nakarmili, trochę czekaliśmy, a ludzie z miasta szli do nasz piechotą, żeby się ewakuować. Mówię do koleżanki, z którą pracowałyśmy kiedyś w instytucie: „Lida, jak się Pani tu znalazła?”. Ona na to: „Wszystko u mnie zbombardowali”. Było ich dziewięcioro: ona, mąż, dzieci, malutkie wnuki. Mówi: „Szliśmy piechotą z innej dzielnicy, kule świszczą, latają jak muchy, a my idziemy, bo trzeba dzieci ratować”.
26-go wsadzili nas do niedużych busów i uprzedzili mnie: włóż do torby coś takiego, żeby dało się siedzieć. Bo nie było foteli. Wozili pomoc humanitarną, a potem pakowali ludzi. Odwieźli nas do Nowozołotariwki, potem dali diesel, zawieźli do Sławiańska, tam jakiś czas czekaliśmy, aż przyjechał pociąg Kramatorsk-Lwów. Poinformowali nas, że dla przesiedleńców jest pięć bezpłatnych wagonów bez przedziałów. Na początku było dużo ludzi, ale kiedy odjeżdżaliśmy, dało się już nawet przespać. Chcę serdecznie podziękować ludziom, którzy nas tu przyjęli. Przyjechałam strasznie znerwicowana. Martwiłam się, czy nie oszaleję. Nie mogłam pojąć, jak ktoś mógł podjąć taką decyzję i zniszczyć życia tylu ludzi, mojego kraju. Jak tak może być? Moi krewni z Rubiżnego rozjechali się w różne miejsca. Kiedy się spotkamy? I czy w ogóle się spotkamy? Nie wiem. To jest straszne… Niech Bóg dostrzeże nasze cierpienia i ukarze jak najokrutniej potwora, który to wszystko rozpętał. Koszmar… Miasto w ruinach, tylko niektóre dzielnice się zachowały. Siewierodonieck jest zniszczony w 80%. To młode miasto, założone w 1915 roku. Była tam fabryka „Rossijskaja kraska” [Rosyjska Farba], przy niej powstała wieś, później miasto. Mieliśmy przedsiębiorstwa, które oni zburzyli. Mieliśmy pracę, mieliśmy życie, które teraz jest zrujnowane. Kiedy to wszystko wróci – kto to wie…
– Kto z Pani znajomych został w Rubiżnym?
– Została ciotka z prawnukiem. Z jakiegoś powodu nie wyjechali. Nie wiem, co się dzieje z bratem ciotecznym – mieszkali w okolicy dworca kolejowego, ale ich dom też spłonął. Brat przeprowadził się do dzieci, a co dalej, nie wiem. To straszne…
– Czy w Rubiżnym osoby rosyjskojęzyczne były dyskryminowane?
– Nie było żadnej dyskryminacji. Mieliśmy przedsiębiorstwo, w którym specjalistów szkoliły rosyjskie uczelnie, takie specyficzne przedsiębiorstwo. Nikogo nie uciskali. Ludzie pracowali na kierowniczych stanowiskach, mieszkali tu.
– Chce Pani coś przekazać naszym obrońcom?
– Chłopcom, którzy nas bronią, jest bardzo trudno. Spełniają swój obowiązek wobec nas, wobec kraju, rodzin. Niech ich Pan Bóg strzeże. Teraz rozumiem, jakie to ważne, i wszystkim im życzę zdrowia, i żeby przeżyli. Bo powiem tak: kiedy siedzisz i słyszysz, że coś leci z naszej strony, to dalej coś tam smażysz czy gotujesz. A kiedy pocisk leci na ciebie, kiedy słyszysz szum i nie od razu możesz się zorientować, czy jest daleko, czy blisko – to jest okropne. Boże uchowaj od takich przeżyć. Niech poniosą karę ci, którzy rozpętali tę straszną tragedię naszego narodu.