MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
“Wnuki płakały i mówiły, że nie chcą umierać”. Charków w pierwszych dniach rosyjskiej agresji

Mieszkanka Charkowa Nadieżda Brataszewska wspomina, jak przez dwa miesiące mieszkała z mężem w piwnicy: „Idziesz po pomoc humanitarną i co pół metra modlisz się o przeżycie. W razie czego przylegasz do ściany, czekasz, aż pocisk przeleci albo wybuchnie”.
24 lutego, o 4.30, obudziły nas głośne wybuchy. Nasz blok zadrżał, pobiegliśmy do dzieci, bardzo się wszyscy baliśmy, ale jeszcze nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Wyjrzeliśmy przez okno, a tam dym i płomienie. Potem przycichło, ale dotarło do nas, że to wojna. Spakowaliśmy dzieci, bo zrozumieliśmy, że zaraz się zacznie… Dzieci i wnuki wyjechały, a my zostaliśmy razem z mężem, bo nie chcieliśmy porzucać domu.

Gdzie chowaliście się w czasie ataków na miasto?

Od pierwszego dnia było strasznie. Zeszliśmy do piwnicy, bo mogli zacząć strzelać w każdej chwili, bez uprzedzenia. Dzieci wyjechały, a my zostaliśmy w piwnicy. Spędziliśmy tam dwa miesiące – baliśmy się wracać do mieszkania. Próbujesz wejść na górę, a dom drży od strzałów, zatrzymujesz się przy szybie windowym, czekasz, aż przeleci pocisk, potem schodzisz na kolejne piętro. Zanim z siódmego piętra dobiegniesz do piwnicy – jakby pół życia przeszło. W piwnicy było trochę spokojniej, ale i tak strasznie. Wybuchów coraz więcej. Nawet w piwnicy strach było siedzieć, bo baliśmy się, że dom się zawali i nie damy rady wyjść.
Zdjęcie: Charkowska Grupa Obrony Praw Człowieka
Czy mieliście problemy z jedzeniem i lekami?

Jeść się chciało, oczywiście. Dostarczali pomoc humanitarną, ale baliśmy się po nią chodzić. Co pół metra modlisz się o przeżycie. W razie czego przylegasz do ściany, czekasz, aż pocisk przeleci albo wybuchnie. Zabieraliśmy paczkę i szybko biegliśmy z powrotem, po śniegu i lodzie. Biegniesz i prosisz Boga, żeby zdążyć dotrzeć do jakiejś piwnicy. Sklep na początku działał, ustawiała się bardzo długa kolejka – jakieś dwie godziny czekania. Potem zaczęli ostrzeliwać właśnie ten sklep. Raz trafili. Zginęły chyba dwie osoby – kobieta i mężczyzna. Dużo osób zostało rannych.

Później sklep przestał działać, bo unikaliśmy gromadzenia się w jednym miejscu. Do apteki też strach było chodzić. Jak tylko wejdziesz – zaczynają strzelać. Nie wiesz, gdzie się kłaść, dokąd biec, co robić. Albo szyby się na ciebie posypią, albo budynek runie.

Czy była Pani świadkiem zniszczeń?

Oczywiście. Zrujnowali dużo bloków, sklepów, kiosków. Wszystko popękane, wszystko w szkle. Baliśmy się wejść na pięć minut do pokoju, żeby się przebrać albo zaparzyć herbatę.

Jak Pani wyjechała z miasta?

Najpierw ogłosili, że są ewakuacyjne autobusy na dworzec. Ale jeszcze mieliśmy nadzieję, że będzie lepiej. Potem zabrakło wody i prądu. Nasze przedsiębiorstwa komunalne próbowały to naprawiać, ale na próżno, bo za jakiś czas Rosjanie znów ostrzeliwali infrastrukturę. Kiedy nie było już ani wody, ani prądu, ani gazu – nie mieliśmy wyjścia. Próbowano wywieźć ludzi pociągiem, bo autobusy bały się ewakuować tak dużo osób. Pomagali kierowcy-wolontariusze. Rano, gdzieś między 6.00 a 7.00, próbowali przedostać się samochodami i wozili mieszkańców na dworzec.

Przygotowywaliście się do wojny?

Czytaliśmy wiadomości, słyszeliśmy, że na granicy jest armia rosyjska, ale do ostatniej chwili nie wierzyliśmy. Myśleliśmy, że znów zaczną się walki na Donbasie, ale że będą bombardować całą Ukrainę? Tego się nie spodziewaliśmy. Krewni moi i moich znajomych mieszkają w Biełgorodzie. Nikt nie chciał w to wierzyć, ale niestety…

No i o 4.30 rano 24 lutego wybuchła wojna. Pamiętam, jak dzieci się przestraszyły i zaczęły płakać.
Zięć pochylił się nad dziećmi i zasłonił je własnym ciałem, na wszelki wypadek, a wnuczka mówi do niego: „Tatusiu, nie chcemy umierać!”

Nie mogę o tym myśleć. Coś takiego przeżyła prawie każda rodzina. O siebie już się nie martwiłam, tylko o dzieci i wnuki. Co innego słuchać o wojnie z telewizji, a co innego, kiedy to się dzieje tuż obok, wszystko się trzęsie i tynk leci na głowę. To jest naprawdę straszne.


Tekst: Taras Wijczuk

Tłumaczenie: Katarzyna Syska


Projekt jest finansowany przez Praskie Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego. Informacje o projekcie można znaleźć tutaj.