Jak się zaczęła dla Pana okupacja Trościańca?
To było zaskoczenie. Rano wyglądam przez okno, a obok mojego domu jadą czołgi. Mieszkamy na ulicy Łunina, w 5-6 metrów od nas – czołgi. Sprzęt, pojazdy opancerzone, cysterna z benzyną. Dzieci mieszkały przy równoległej ulicy, a my w innym budynku. No i chodziliśmy do siebie przez ogródek. Nawet nie zauważyłem, jak żona wyszła, dokąd i po co. Potem kontakt się urwał. Przez trzy dni w ogóle nie było zasięgu. Wyłączono prąd, wieże nie działały. Chodziłem, szukałem, gdzie się dało. Kiedy weszły ukraińskie wojska, po jakichś trzech dniach zaczął funkcjonować oddział policji i zgłosiłem zaginięcie. Minęły ponad 2 miesiące. Zadzwonili do mnie i wezwali na identyfikację.
Znaleźli ją przypadkiem, była zakopana pół metra pod ziemią. Trudno było ją rozpoznać, ale zachowały się charakterystyczne cechy, które pamiętałem.
Czyli Pana żonę aresztowali?
Tak, nie tylko ją jedną tego wieczoru zatrzymali, nie wiem dokładnie, może z 10-15 osób. Nie wiem, co tam zaszło. Zabili ją strzałem w głowę. Jest ekspertyza medyczna. A co się stało – wie ten, kto strzelał.
Gdzie ją przetrzymywano?
W elewatorze zbożowym – jest taki magazyn zboża tu w Trościańcu. Suszarnie, magazyny. Spichlerz.