MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
Na każdym podwórzu są groby zamordowanych cywilów – Jurij Lapkało, Mariupol

Jurij Lapkało i jego trzyletni syn Gleb przez prawie dwa miesiące próbowali przetrwać pod ciągłym ostrzałem, bez normalnego jedzenia, wody, ogrzewania i łączności. Udało im się wyjechać w kwietniu 2022 roku. Obecnie mieszkają w Czechach, ale Gleb do tej pory się chowa, gdy na niebie słychać samoloty.
– Kiedy zaczęła się pełnowymiarowa inwazja, mieszkałem z moim trzyletnim synem Glebem, dziewczyną i jej 15-letnią córką. W pierwszych dniach wojny nie rozumieliśmy, co się dzieje. Nikt w to nie wierzył, ludzie mówili, że to niemożliwe. W lewobrzeżnej części miasta toczyły się już walki, ale do nas dochodziły tylko niewyraźne odgłosy.

Potem zauważyliśmy, że mieszkańcy zaczynają pakować rzeczy, uciekają. Z każdym dniem, a nawet godziną kanonada była coraz bliżej, ale już nie mieliśmy dokąd uciekać, bo nie było żadnych wiadomości o zorganizowanej ewakuacji. Wkrótce zabrakło wody, łączności, gazu i prądu. Nastała epoka kamienia łupanego. Zaczęto plądrować sklepy, ludzie wynosili wszystko, co się dało. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze, a mimo to ani razu nie zeszliśmy do piwnicy – baliśmy się umrzeć pod ziemią.

W mieszkaniu temperatura spadła poniżej zera, marzliśmy. Jedzenie gotowaliśmy razem z sąsiadami na podwórzu, na ognisku. Zdarzało się, że trafialiśmy pod ostrzał. Raz, gdy atak był szczególnie silny, wszyscy się ukryli, a ja wybiegłem, żeby zdjąć zupę z ognia. Musiałem nakarmić syna – innego jedzenia nie było.

Później sytuacja się pogorszyła. Blok od ciągłych ostrzałów dosłownie się chwiał, dlatego przenieśliśmy się dalej, w spokojniejsze miejsce. Mieszkała tam moja ciocia z babcią, kuzyn i chrześniak. W ich bloku jedna z rodzin wyjechała i zostawiła puste mieszkanie, więc się tam wprowadziliśmy.

Codziennie chodziliśmy na polowanie – tak się mówiło. Szukaliśmy czegokolwiek do jedzenia. Nie mieliśmy wody, a studnia była dwa kilometry dalej, w dzielnicy domków jednorodzinnych. Wyprawa po wodę to był bilet w jedną stronę – nigdy nie było wiadomo, czy wrócisz. Raz idziemy, a dookoła leżą zwłoki cywilów, którzy zginęli w ostrzale. My też nie wiedzieliśmy, czy wrócimy żywi. Gdy już zupełnie nie było co jeść, łapaliśmy gołębie. Zawsze to jakieś mięso, można ugotować bulion… Do picia zbieraliśmy deszczówkę.
Jurij Lapkało z synem Glebem
– Pewnego razu poszedłem z kuzynem na targ „Dworzec Autobusowy-2”. Ludzie już wszystko zabrali, świeciło pustkami, ale udało mi się znaleźć kilka jabłek, paczkę herbaty, rajtuzy dla syna i mokre chusteczki, które były niezwykle cenne – przecież nie mieliśmy gdzie się umyć. Kiedy przerzucaliśmy rzeczy na targu, podeszło do nas dwóch „orków”.

„Szabrownicy, do szeregu!” – powiedzieli, po czym strzelili serię z karabinu w powietrze. Wszyscy się ustawiliśmy, a oni zaczęli sprawdzać dokumenty. Akurat nie miałem ich przy sobie.

Jeden z żołnierzy zagroził, że mnie rozstrzela, i puścił mi serię pod nogi. Potem kazali nam klęknąć, przeszukali, uderzyli i puścili wolno. W drodze powrotnej znów trafiliśmy pod ostrzał.

Z czasem jedzenie całkiem się skończyło. Nawet gołębie przestały przylatywać. Mieliśmy psa, ale nie odważyliśmy się go zjeść – w końcu to był nasz pies. Wkrótce znów ruszyliśmy na poszukiwanie żywności. Doszły nas słuchy, że obok supermarketu „Metro” Rosjanie rozdają pomoc humanitarną, więc postanowiliśmy tam pójść – inaczej umarlibyśmy z głodu. Szliśmy jakieś cztery godziny, wokół chaos, mnóstwo ciał, na każdym podwórzu groby… Dotarliśmy do terytorium okupowanego przez Rosjan. Krążyły plotki, że ukraińscy żołnierze strzelają do cywilów, ale chcę zapewnić, że tak nie było! Przechodziłem obok nich, między innymi obok ludzi z pułku „Azow” – nikt nic nie mówił, nie zaczepiał nas.


Trzyletni Gleb w zrujnowanym Mariupolu, wiosna 2022 roku
– W końcu dotarliśmy do „Metra”, żeby usłyszeć, że tego dnia nie będzie pomocy humanitarnej. Byliśmy głodni, trzeba było gdzieś przenocować, a wrócić do domu już nie dalibyśmy rady, bo to oznaczało trzy-cztery godziny marszu. Babcia, która była z nami, mogła tego nie wytrzymać.

W pobliżu były jakieś magazyny spożywcze. Postanowiliśmy w nich przenocować. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia i nagle, 20 metrów od nas, zobaczyliśmy zwłoki. Nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić…

Następnego dnia przy supermarkecie znów powiedziano nam, że pomoc nie będzie rozdawana, więc ruszyliśmy z powrotem do domu.
Osobno chcę opowiedzieć o atakach lotniczych. To był koszmar. Już po wyjeździe z Mariupola mój syn chował się, kiedy tylko słyszał w niebie jakiś hałas.

Bombardowania były straszne. Rosyjskie samoloty zrzucały bomby na oślep – na dzielnice mieszkalne, w których nie znajdowały się żadne obiekty wojskowe ani infrastruktura. To było przerażające.

W końcu dowiedzieliśmy się, że z miasta wyjeżdżają autobusy do Taganrogu. Stanęliśmy w kolejce, wsiedliśmy do jednego z nich. Ścisk był potworny. Na pierwszym punkcie kontrolnym wszystkim mężczyznom kazano wysiąść i ustawić się w szeregu. Po kolei brali nas do wagonu i przesłuchiwali. Szedłem ostatni, bo malec ciągle wyskakiwał z autobusu i krzyczał: „Tato! Tato!” W końcu sprawdzili mój telefon i zapytali, co to za dziecko. Nie spodobało im się, że telefon jest zbyt czysty, więc zaczęli mi grozić – między innymi rozstrzelaniem. W końcu pobili mnie i puścili. Po drodze w jednej miejscowości zobaczyliśmy światło latarni, a dzieciak pyta: „Tato, co to jest?” Proszę sobie wyobrazić, jak bardzo odwykliśmy od światła. Kontrola celna trwała całą noc. Ludzi, którzy wydawali się im podejrzani, Rosjanie brali na “filtrację”. W końcu jednak jakoś udało się dotrzeć do Taganrogu. Tam przyjechali po nas moi przyjaciele i zawieźli do Sewastopola, skąd wyruszyliśmy do Czech.

Przypomnijmy, że 28 sierpnia inicjatywa T4P (Trybunał dla Putina) przedstawiła w Międzynarodowym Trybunale Karnym dowody na to, że w ukraińskim Mariupolu Rosja dokonała ludobójstwa. Autorzy raportu szacują, że w wyniku rosyjskiego ataku i okupacji Mariupola zginęło około 100 000 osób.

lub (przekierowanie na inną strone)

Rozmawiał Ołeksandr Wasyljew

Tłumaczenie: Katarzyna Syska

2024


Materiał został przygotowany przez Charkowską Grupę Obrony Praw Człowieka w ramach globalnej inicjatywy T4R (Trybunał dla Putina).



Projekt jest finansowany przez People in Need.