MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
Dopóki zło nie zostanie rozliczone, nie ma pojednania

Zbiorowy grób przy kościele Andrzeja Apostoła stał się miejscem ostatniego spoczynku Ukraińców, którzy zginęli w wyniku rosyjskiej agresji w Buczy. Obecnie na placu kościelnym znajduje instalacja z nazwiskami około 500 ofiar. Jak przezwyciężyć nienawiść i czy to w ogóle możliwe? Rozmowa z proboszczem parafii – księdzem Andrijem Haławinem.
— Niestety, jeszcze nie czas na podsumowania. Wojna trwa, jeszcze nie zwyciężyliśmy. Ludzie dalej giną na froncie. W Buczy dużo osób ucierpiało: jedni stracili dach nad głową, inni bliskich, niektórzy musieli wyjechać za granicę. Są tacy, którzy szybko dochodzą do siebie, dla innych to trudny proces. Wielu mężczyzn z okolicy walczy na froncie i, niestety, co miesiąc dowiadujemy się o kolejnych śmierciach bohaterów. A na miejscu zostają kobiety, dzieci, matki.

Mniej więcej do połowy marca 2022 roku zostałem przy kościele. Uczestniczyłem w pierwszych pochówkach, kiedy był tu zbiorowy grób. Potem Rosjanie zaczęli chodzić po domach – widocznie mieli jakieś listy mieszkańców. Nie mogłem odprawiać nabożeństw, bo ściąganie wiernych do kościoła było niebezpieczne – Rosjanie ostrzeliwali budynki i zabijali ludzi. Widzi pan na murach świątyni ślady kul? W świątyni nie dało się modlić. Siedzenie w piwnicy też nie było bezpieczne. Dlatego ewakuowałem się z Buczy. Ale przed wyjazdem albo siedziałem w domu, albo nocowałem w kościele.
Ksiądz Andrij Haławin, proboszcz parafii Andrzeja Apostoła w Buczy @ Аndrij Didenko dla Charkowskiej Grupy Obrony Praw Człowieka
— Na początku Rosjanie starali się robić dobre wrażenie, ale kiedy dowiedzieliśmy się o wszystkim, co wydarzyło się w mieście, doznaliśmy szoku. Wcześniej każdy siedział w swojej piwnicy, nie można było wyjść poza swoją dzielnicę. Przy kościele pochowaliśmy 116 osób – ich ciała albo przyjechały z kostnicy, albo leżały gdzieś niedaleko.
Nie dało się zabrać zwłok z ulicy Jabłońskiej. Zdarzało się, że ciała leżały przy drodze nawet miesiąc. Nie mogliśmy ich pochować.
— Mieszkańcy tego osiedla nie wiedzieli, że jest tu zbiorowy grób. My z kolei nie wiedzieliśmy, co się dzieje w innych miejscach. Dopiero po wyzwoleniu zobaczyliśmy, jakiego bestialstwa dopuścili się Rosjanie. To był wstrząs.

Na ulicy Iwana Franki mieszkał śpiewak z naszego cerkiewnego chóru. W pewnym momencie kontakt z nim się urwał. Po wyzwoleniu zaczęliśmy go szukać. Okazało się, że jego rodzinę i jeszcze dwie inne osoby okupanci poddawali strasznym torturom – niektóre ciała były pozbawione nóg – a potem po prostu spalili. Ciała były zwęglone, więc czekaliśmy kilka miesięcy na wyniki badań DNA, żeby prawnie potwierdzić fakt zgonu. Po konkretnych cechach mogliśmy rozpoznać ofiary, ale rozumieliśmy, że nie można na tym poprzestać. Trzeba zadbać o to, żeby na trybunale, który wcześniej czy później dosięgnie tych zbrodniarzy, można było przedstawić konkretne dowody.

Kiedyś stanie tu wielki pomnik. Ten jest tymczasowy. Nie możemy tak po prostu zapomnieć o tych ludziach. Tu jest pamiątkowy krzyż, pod który przychodzimy się modlić. Niedawno ustawiliśmy instalację z nazwiskami osób, które zginęły w buczańskiej gminie – jest ich około 500. Znaliśmy tych ludzi. Przy niektórych nazwiskach brakuje daty śmierci – to sytuacje, kiedy ktoś został zabity, ale nie było świadków. Możemy tylko przypuszczać, kiedy zginął. To wszystko miejscowi.
Kiedy Ławrow mówi w ONZ: „podajcie nam nazwiska” – proszę bardzo, wszystkie nazwiska są tu, wystarczy przyjechać i zapoznać się z nimi.
@Andrij Didenko dla Charkowskiej Grupy Obrony Praw Człowieka
— Niczego nie dokumentowałem. Dużo się działo na terenie kościoła. Rano otwieram świątynię, wieczorem zamykam. Widziałem różne rzeczy. Przeprowadzano ekshumacje. Prokuratorzy z Międzynarodowego Trybunału Karnego przywieźli własne laboratorium DNA, żeby przeprowadzać szybkie testy. Bez nich trwałoby to znacznie dłużej. Jesteśmy ogromnie wdzięczni za pomoc. Wszyscy poszukujący swoich krewnych mogli zrobić test DNA. Jeśli po jakimś czasie – pół roku czy roku – przypadkiem odnajdzie się ciało osoby, którą Rosjanie zamordowali i zostawili gdzieś w garażu, piwnicy albo zakopali w lesie – będzie można je zidentyfikować po DNA.
Mamy kilkudziesięciu zaginionych. Wiemy, że gdzieś są. Udało się ustalić, że część z nich przebywa w Rosji. To cywile, nie mają nic wspólnego z wojskowością. A siedzą w rosyjskich więzieniach. O innych nic nie wiemy, więc istnieje zagrożenie, że liczba ofiar śmiertelnych się zwiększy. Dlatego zostawiliśmy trochę pustych tabliczek – w razie potrzeby będzie można dopisać dane.

Czy były sytuacje, kiedy udawało się ustalić tożsamość ofiar, których wcześniej nie można było zidentyfikować?

— Tak. Wspominałem już o śpiewaku z naszego cerkiewnego chóru. Tam problem polegał na tym, że krewni, którzy mogli oddać próbkę materiału genetycznego, byli tylko od strony matki. A zabici zostali matka, ojciec, syn i wuj. Siostra matki przeszła badania DNA i na tej podstawie ją (mamę) zidentyfikowano. Potem przeprowadzili testy porównawcze, żeby znaleźć ciało syna. Następnie, już na podstawie DNA syna, szukali ojca. Czekanie na wyniki wszystkich tych badań i ekspertyz trwało kilka miesięcy. Dlatego ci ludzie zostali pochowani jako niezidentyfikowani. Wiedzieliśmy, kto gdzie leży, więc kiedy już była taka możliwość, pochowano ich raz jeszcze, już nie anonimowo, w rodzinnym grobie. Wciąż docierają wyniki kolejnych badań. Czasem krewni są za granicą. Kiedy wracają do Ukrainy, mogą wykonać badanie DNA. Dzięki temu po jakimś czasie uda się ustalić tożsamość bezimiennie pochowanych osób. Zdarzają się takie przypadki.

Przez wiele lat Ukrainę i Rosję nazywano bratnimi narodami, myśleliśmy, że jesteśmy nierozerwalnie związani. A teraz zapanowała wielka niezgoda, nienawiść, wrogość… Tak zwany bratni naród napadł na Ukrainę – ślady zniszczeń widać nawet w tym kościele.

Jak przezwyciężyć tę nienawiść? Czy to w ogóle możliwe? Ile czasu potrzeba, żeby zapanowała zgoda między tymi dwoma narodami?

— Historia pokazuje, że w zasadzie jest to możliwe. Weźmy na przykład II Wojnę Światową, kiedy zaatakowały nas faszystowskie Niemcy. A teraz Niemcy nas wspierają. Rozmawiałem z dziennikarzami i członkami oficjalnych delegacji, które tu przyjeżdżają. Potomkowie ludzi, którzy kiedyś przybyli tu jako okupanci, nie mają z tamtą wojną nic wspólnego, lecz do tej pory przeżywają tamte wydarzenia i czują się za nie odpowiedzialni. Ważne jest dla nich, żeby to się nigdy nie powtórzyło.
Kiedy przestępcy ponoszą karę, wyrażają żal i proszą o wybaczenie, kiedy zło zostaje nazwane po imieniu, otwiera się droga do pojednania.
— Być może potrzebne będzie kilkadziesiąt lat. Póki co nastroje w Rosji są zupełnie inne. Nikt nie zamierza przyznawać się do popełnionych zbrodni i wyrażać skruchy. Przeciwnie – grożą, że mogą to powtórzyć. Oskarżają nas o faszyzm, o jakieś absurdalne rzeczy. I dlatego póki przestępcy nie staną przed trybunałem i nie poniosą kary, póki zło nie zostanie nazwane po imieniu, nie widzę możliwości pojednania.

lub (przekierowanie na inną strone)

Rozmawiał Andrij Didenko

Tłumaczenie: Katarzyna Syska

2024


Materiał został przygotowany przez Charkowską Grupę Obrony Praw Człowieka w ramach globalnej inicjatywy T4R (Trybunał dla Putina).



Projekt jest finansowany przez People in Need.