— Znów pojawili się uzbrojeni ludzie z FSB, tym razem już z przedstawicielami niedawno powołanych kolaboracjonistycznych władz Chersonia. Byli to poplecznicy Wołodymyra Saldo, przez niego mianowani. Przyszli i powiedzieli: „Albo podpisujesz papier, że z nami współpracujesz, albo odchodzisz. Za proukraińską postawę, za to, że spaliłeś gazety, nastawiałeś innych przeciwko rosyjskiej władzy – aresztujemy cię”. Od razu odwołali mnie ze stanowiska. Zrobiło mi się słabo, skoczyło ciśnienie. Moi lekarze, którzy byli przy tym obecni, perswadowali: „Co robicie? Zaraz dostanie wylewu albo zawału. Musimy go hospitalizować”. Zgodzili się, nawet mnie sami pod konwojem zaprowadzili na oddział szpitalny.
— Próbowali pana aresztować w domu, nie w szpitalu?
— Nie, to wszystko działo się w naszym szpitalu, tylko w moim gabinecie. Zwołali naradę i oznajmili, że mnie odwołują z funkcji, aresztują i zawiozą na ulicę Perekopską – tam znajdował się punkt dla aresztowanych. Ale moi zastępcy – lekarze, którzy przy tym byli, stanęli w mojej obronie, powiedzieli, że jestem chory. Ciśnienie faktycznie miałem bardzo wysokie. Był tam jeden rosyjski lekarz – nie Ukrainiec-kolaborant, a Rosjanin. To on wydał polecenie, żeby mnie skierować na oddział szpitala i tam dopiero podejmować dalsze kroki.
Znaleźli się kolaboranci, którzy zajęli się przeorganizowaniem placówki na rosyjskich zasadach. Zabronili mówienia po ukraińsku. Zmuszali do prowadzenia dokumentacji wyłącznie po rosyjsku. Wszystko to działo się pod przymusem, pod nadzorem funkcjonariuszy FSB, którzy przychodzili prawie codziennie i kontrolowali działalność szpitala: finansową, kliniczną, organizacyjną i administracyjną. Kiedy byli w szpitalu, obserwowali mnie. W pewnym momencie u nich nastąpiła rotacja – jedni wyjechali, przyjechali inni. Musieli się zapoznać ze wszystkimi sprawami i zanim doszli do mnie, zdążyłem uciec.