Znaleźliśmy tam szpital, który jeszcze działał. Został tylko zastępca ordynatora, drugi lekarz, pielęgniarka – cały personel liczył cztery osoby. Warunki bardzo złe: bez prądu, bez niczego. Działał generator prądotwórczy. Umówiliśmy się, że będziemy dowozić tam paliwo, lekarstwa też udało się dostarczyć. Nie mieli prawie żadnej pomocy z Ministerstwa Zdrowia. Zostali rzuceni na pastwę losu. Nie znam wszystkich okoliczności – może powinni byli się ewakuować? Ale pracowali: leżały u nich m.in. starsze osoby, zdarzało się też przyjmować porody.
Generalnie – im bliżej strefy walk, tym gorzej. Była wieś, w której ciągle coś się działo, ludność stamtąd wyjeżdżała. Mimo to niektórzy zostali, a potem zaczął się taki armagedon, że rzucili się do ucieczki. Wieś nazywa się Paraskowijiwka. Dwa razy nawet podwoziliśmy cywilów na trasie z Paraskowijiwki do Kramatorska albo w innym kierunku. Kiedyś spotkaliśmy rodzinę na rowerach – było ich czworo. Mówimy: „Zatrzymajcie się! Podwieziemy was”. Niedaleko, w Słowiańsku, był punkt zakwaterowania. W szpitalu. Zawieźliśmy ich, pomogliśmy załatwić formalności, upewniliśmy się, że wszystko będzie dobrze. Innym razem w nocy spotkaliśmy na drodze mężczyznę. Za dnia w jego dom uderzyła rakieta, był ranny. Lekko, ale jednak. Postanowił iść, podrzuciliśmy go.
Byliśmy w Bachmucie: nie cały zespół, tylko cztery osoby. Pete, ja, po paru tygodniach dołączył do nas jeszcze jeden chłopak – Roma i amerykańska ratowniczka medyczna – Ray. Towarzyszył nam też kierowca – Australijczyk. Pojechaliśmy do Bachmutu, żeby się zorientować co i jak, zorganizować jakąkolwiek infrastrukturę medyczną, bo dla cywilów nie było kompletnie nic. Jeśli w Bachmucie coś ci zaczyna dolegać, to jako cywil możesz liczyć tylko na to, że ktoś cię wywiezie. I tyle. Wojskowi często z różnych przyczyn nie mogą tego zrobić. Najgorzej jest w miejscu, gdzie po prostu nikogo nie ma i nikt nie wie, że coś ci się stało. Dlatego chciałem jakoś pomóc.
Przyjechaliśmy do jednego z Punktów Niezłomności, które wtedy jeszcze istniały. Było ich pięć. Nie wiem, ile jest teraz. Ten znajdował się przy dworcu autobusowym w Bachmucie. Załatwialiśmy tam jakieś swoje sprawy, rozmawialiśmy, i nagle wbiega ukraiński żołnierz, mówi, że niedaleko był ostrzał, są ranni cywile. Potrzebna pomóc. Pojechaliśmy, oprócz nas jeszcze trzech medyków z innej międzynarodowej brygady. Dwóch Norwegów i Estończyk. Mieliśmy dwa samochody – w jednym jechalismy z Pete’m i Ray, a w minivanie był Australijczyk i Roman.
Przyjechaliśmy na miejsce ostrzału. Rzeczywiście, na chodniku przy jezdni leżała starsza kobieta, na oko po siedemdziesiątce. Krwawiła. Obok siedział mężczyzna [cywil], mógł mieć 50 lat. Wyglądał na mniej poważnie rannego i próbował jej pomóc. Australijczyk postawił swojego busa trochę dalej. My zatrzymaliśmy się bliżej kobiety. Mieliśmy mercedesa „Vito”. Estończyk wysadził Norwegów, a sam pojechał przeparkować, bo samochody nie powinny stać w skupisku. Zresztą, kiedy przejeżdżał obok, jego kamera zarejestrowała kilka kadrów – moment uderzenia rakiety. Wszyscy wyszliśmy z samochodu: medycy Pete i Ray, ktoś jeszcze. Norwegowie od razu poszli udzielić pomocy kobiecie. Stało już nad nią cztery czy pięć osób. Nie byłem tam potrzebny, odszedłem trochę dalej – po prostu obserwowałem sytuację.