— Co mówią pani znajomi z Rosji?
— Mam znajomych z jednego portalu artystycznego. Zauważyłam, że ludzie, z którymi miałam kontakty twórcze… Przecież pisałam wiersze, ilustrowałam wiersze, oni tworzyli do nich muzykę, braliśmy udział w konkursach. Relacje były dobre. Przed wybuchem wojny. A kiedy powiedziałam im prawdę o tym, co się dzieje, nie uwierzyli mi. Mówili: „Kłamiesz! To niemożliwe!” Pewna osoba z Petersburga powiedziała mi: „Po co mnie okłamujesz, przecież wiem, co się u was dzieje. Sami się unicestwiacie. My po prostu chcemy was wyzwolić…” Nie trzeba mnie wyzwalać! Jestem wolnym człowiekiem. Mówię, co chcę, mogę robić, co zechcę, mogę wyrażać swoje poglądy, mogę mówić po rosyjsku. Nie ma u nas prześladowań. Mogę mówić po rosyjsku, po ukraińsku, po angielsku – jeśli potrzeba.
— Czy pani znajomi zostali w Charkowie? Co mówią? Jak się na was odbiło to, co przeżyliście?
— Moja przyjaciółka widziała lecące bomby, widziała, jak rozstrzeliwali ludzi stojących w kolejce po pomoc humanitarną. Mówi, że nie wiedziała, co się dzieje. Zdążyła tylko wbiec do sklepu. Ale były ofiary śmiertelne… I w Charkowie kostnice są przepełnione. Na ulicy leżały ciała. Krew… [Moja] Psychika ucierpiała. Bardzo kiepsko śpię. Kiedy zachorowałam, bardzo dobrze mnie tu przyjęto w szpitalu. Leżałam w jednym szpitalu, potem w drugim. Przeszłam leczenie, zrobili mi komplet badań.
Wnuk bardzo ciężko to znosi. Nie jest całkiem zwyczajny. Mimo, że studiuje na drugim roku, świetnie się uczy. Ma objawy zaburzeń psychicznych. Wygląda normalnie, ale trochę inaczej odbiera rzeczywistość. Uważam, że to cechy autystyczne.
— Jak pani myśli, co będzie dalej?
— Chcę wierzyć, że wojna się skończy. I że prawda o tej wojnie dotrze do ludzi, którzy w nią nie wierzą. Nie jestem typem publicznym. Ale chyba zrozumiałam, że widzę w tym swoją misję. Mogę tylko powiedzieć, że nikomu, nigdy… Jak to się mówi? Nawet wrogowi tego nie życzysz… Niech w miarę możliwości poproszą swoich synów, żeby wrócili do domu. Żeby nie dostawali potem ładunku 200 [skrzynek z ciałami]. Bo giną nasze dzieci…
A mojej znajomej urodziła się wnuczka. W piwnicy. Pokazywali ją. Dziewczynka w różowym ubranku. Mówią, że jak się rodzi dziewczynka, to będzie pokój.
— Chciałaby pani coś powiedzieć Rosjanom?
— Chcę się po prostu zwrócić do matek: uwierzcie mi, że nie ma nic bardziej przerażającego niż wojna. Można stracić dom, pieniądze, nieruchomość, ubranie, pracę. Ale najgorsze to stracić życie. Śmierć zawsze jest straszna. Nie da się do niej przygotować, nawet jeśli człowiek umiera z powodu choroby. Ale kiedy zadają śmierć przemocą, kiedy jest straszna, niesprawiedliwa… Trzeba, żeby matczyne serca poczuły, że my też mamy serca i dzieci. I że nasze życie też może się nagle urwać. Mnie na przykład wyrwano z kontekstu mojego własnego życia. Nie mam teraz nic. Absolutnie nic. Tylko wnuka. Te nasze dwa życia to najważniejsze, co mam. I chcę to ochronić.
I jeśli jutro powiedzą mi, że wojna się skończyła… Codziennie zasypiam z myślą, że wojna może się zakończyć… Wydaje mi się, że to jakiś koszmarny sen, który musi się skończyć. Moja matka walczyła. Była pielęgniarką na froncie. Mówiła mi: „Galino, najważniejsze, żebyś nie doświadczyła wojny”. A złożyło się tak, że jej doświadczam. Ale jeśli [matki rosyjskich żołnierzy] mnie obejrzą, usłyszą, chciałabym, żeby w ich sercach obudziło się poczucie winy. Bo może nie wiedzą, gdzie są ich synowie. I co tu robią. A powinny wiedzieć.