MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
Torturowanie dla przyjemności. Maltretowania i pozasądowe egzekucje w Rosji: najpierw niejawne i bezkarne, potem – norma
Na przykładzie dwóch wojen czeczeńskich i realiów późnego ZSRR obrońca praw człowieka Aleksandr Czerkasow przeanalizował, jak ewoluował system tortur i pozasądowych kar w Rosji. Z jednej strony państwo najpierw skrupulatnie ukrywało i zaprzeczało istnieniu systemu tortur, następnie chroniło zbrodniarzy, a teraz otwarcie traktuje to jako normę. Z drugiej jednak strony rosyjskie społeczeństwo, które przez długi czas przymykało na to oczy, wręcz przeciwnie, jest świadome, że tak być nie powinno.
Miejscowa delegatura MSW znęcała się nad Czeczenem Aschabem Uspanowem, którego zatrzymano po ataku terrorystycznym w Crocus City Hall, aż do śmierci. Innemu zaś zatrzymanemu odcięto ucho. I takim metodom przyklaskują propagandyści z głównych stacji telewizyjnych.
Rosyjskie społeczeństwo w XXI wieku rozwijało się w odwrotnym kierunku do postępującego upadku moralnego władzy. O ile w „lichych latach 90.”, w czasie pierwszej i na początku drugiej wojny czeczeńskiej telewizyjne obrazki „zeznań” pobitych niemal do śmierci bojowników nie wywoływały żadnego poruszenia, to w „podłych latach zerowych” (które zresztą wydłużyły się na dwie dekady) o torturach jako problemie systemowym zaczęli mówić obrońcy praw człowieka, dziennikarze, organizacje społeczne i temat ten coraz bardziej rezonował w społeczeństwie. Pomógł też postęp technologiczny, gdy dokumentowanie tortur stało się łatwiejsze.

Mundurowi zaś, którzy w latach 90. jeszcze starali się ukrywać istnienie systemowych tortur, obecnie wręcz przeciwnie – doprowadzili do jego legitymizacji. Po masakrze w „Krokusie” temat przedostał się do przestrzeni publicznej – zarówno w Rosji, jak i za granicą. Torturowanie zatrzymanych i ich konsekwencje były pokazywane na stacjach rządowych bez żadnego skrępowania. Natomiast wszystkie organizacje broniące praw człowieka i dziennikarze, którzy mogliby przeciw temu wystąpić, zostali zakneblowani. Z kolei zdegenerowany system sądowniczy mechanicznie legitymizuje wydane bezprawnie wyroki.

Nie tylko „niejawne” – „ściśle tajne”

Praca wywiadu wojskowego i innych służb specjalnych zawsze stanowiła tajemnicę państwową: wszystko było nie tylko „niejawne”, lecz także „ściśle tajne”. Co nieco na ten temat opisał w swoich książkach Wiktor Suworow, o „siłowych przesłuchaniach” pisano głównie w latach 90.

Później to wszystko ujrzeliśmy w Czeczenii, gdzie praktyki wywiadu wojskowego zostały przejęte przez inne specsłużby, wojskowych i funkcjonariuszy. W brutalnych torturach nie chodziło o zachowanie twarzy czy życia. Nie było też celem postawienie osoby przed sądem, tylko wydobycie od niej informacji – bez względu na to, czy przeżyje, czy nie. W konsekwencji ludzie ci nierzadko „znikali” – ich ciała fizycznie likwidowano lub skrupulatnie ukrywano. Z takimi właśnie ciałami niejednokrotnie miałem do czynienia. Ogólna liczba „zaginionych bez śladu” w Czeczenii w czasie drugiej wojny czeczeńskiej była ogromna – od trzech do pięciu tys. osób. Biorąc pod uwagę liczbę ludności tej niewielkiej republiki, odsetek ten jest zbliżony do odsetka rozstrzelanych w latach stalinowskiego Wielkiego Terroru w ZSRR.
ODSETEK „ZAGINIONYCH BEZ ŚLADU” W CZECZENII JEST ZBLIŻONY DO ODSETKA ROZSTRZELANYCH W CZASIE WIELKIEGO TERRORU W ZSRR
Masowe groby w Samaszkach, 1995 r.
Niektórzy z zatrzymanych w czasie filtracji faktycznie zostali zwolnieni – bo przecież jednym z celów tego systemu było też werbowanie i instalowanie agentury. Ci, którym udało się ujść z życiem, opowiadali o przeżytych torturach. Podczas I i II wojny czeczeńskiej zebrano wiele tego rodzaju świadectw; obraz tego, co dzieje się w „tymczasowych punktach filtracyjnych” był bardzo wyraźny. Inna sprawa, że nie wszystkim zatrzymanym udało się w ogóle do nich dotrzeć.

Oto charakterystyczny przykład: po I wojnie czeczeńskiej Czeczeni wyjątkowo nie lubili generała Lwa Rochlina, który w Groznym, według licznych świadectw, osobiście znęcał się nad zatrzymanymi przed ich odesłaniem do punktu filtracyjnego. Inny zaś generał, który szturmował Grozny zimą 1995 roku – Iwan Babiczew – cieszył się o wiele większą sympatią. Rzecz w tym, że ze sztabu Babiczewa do punktu filtracyjnego nie przywieziono nikogo. Lecz w nieodległym parku znajdowały rowy z ciałami, a ściany wokół sztabu były podziurawione kulami. Ale przecież ściany nic nie powiedzą…

Wystarczy przypomnieć, ilu wziętych do niewoli bojowników ostatecznie trafiło do rosyjskich więzień. Podczas I wojny w Czeczenii w rejestrze Głównego Centrum Informacyjnego MSW nie znaleziono ani jednego bojownika przebywającego w rosyjskim więzieniu, którego można by wymienić na pojmanych żołnierzy rosyjskich. Ani jeden nie dojechał do więzienia – tych, których nie wymieniono od razu, pozostaje szukać w ziemi. A przecież było to nie w „mrocznych” czasach Putina, wręcz przeciwnie – w okresie nieomal triumfu demokracji…
PODCZAS I WOJNY W CZECZENII W ROSYJSKICH WIĘZIENIACH NIE ZNALEZIONO ANI JEDNEGO BOJOWNIKA NA WYMIANĘ NA ROSYJSKICH JEŃCÓW
W drugiej wojnie czeczeńskiej wiele zmieniło się względem pierwszej. Zdawało się, że dla siłowików nastał czas rewanżu za wszystkie klęski poprzedniej dekady – od wycofania wojsk z Afganistanu i Europy Wschodniej po klęski podczas I wojny w Czeczenii i porozumienia w Chasawiurcie. W dalszym ciągu tortury były brutalne, ale sposób był o wiele bardziej systemowy. System ten był, jak dawniej, niewidoczny dla osób z zewnątrz, choć zdarzały się wyjątki.

Pod koniec 1999 roku na federalnej stacji telewizyjnej zademonstrowano, jak przetrzymywani w kaukaskich więzieniach bojownicy „przyznawali się” do winy. Mężczyzna przed kamerą miał opuchniętą twarz i liczne krwiaki. Ewidentnie miał wstrząs mózgu i był na granicy utraty przytomności – a mimo to opowiadał tymi rozciętymi ustami, jak to na zlecenie światowego terroryzmu przygotowywał straszliwe zbrodnie. I to wszystko szło w głównej telewizji razem z komunikatami o sukcesach „operacji kontrterrorystycznej”.

Żadnego zauważalnego oburzenia na tego rodzaju praktyki nie było. „Nieoficjalny system więzienny” funkcjonował, skutecznie ukrywając swoje procedury i ich konsekwencje. Ciała zamęczonych na śmierć i zamordowanych chowali bardzo starannie, tak że wszystko wyglądało jak operacja przeprowadzona z sukcesem.

Choć świadectwa o zaginięciach, miejscach przetrzymywania i tortur były tajemnicą, informacje te można było wydobyć za łapówkę. Za duże pieniądze można było także wykupić człowieka, a za mniejsze – dowiedzieć się, gdzie znajduje się jego ciało…

W ten sposób rodziny „zaginionych” Czeczenów odkryli zimą 2000/2001 stos ludzkich ciał w miejscowości letniskowej Zdorowje, leżącej pod Chankałą, główną bazą wojsk federalnych w Czeczenii. Ta wiadomość szybko rozleciała się wśród osób, które szukały swoich porwanych krewnych. Do Oddziału Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych w Groznym w celu identyfikacji zostało wywiezionych ponad 50 ciał. Miejsce, gdzie znajdowało się jeszcze około dwustu ciał, mundurowi zagrodzili żywym łańcuchem, załadowali ciała i wywieźli w nieznanym kierunku. Jednocześnie do sprawy włączyła się prokuratura – według oficjalnej wersji bojownicy, opuszczając miasto, wynieśli ciała swoich towarzyszy i porzucili je tutaj.

Ciała ze śladami tortur i wskazującymi na śmierć w wyniku doznanej przemocy od czasu do czasu znajdowano w różnych miejscach, lecz władze zaprzeczały istnieniu systemu porywania ludzi przez „szwadrony śmierci”. Aczkolwiek własne inwencje członków tych „szwadronów” trudno było kontrolować.
Czeczeni obok martwych bliskich, Grozny, 1995 r., fot. Mikhail Evstafiev
Radzieckie tradycje tortur

Przemoc milicji była normą również w czasach radzieckich. Jak zauważył Arsenij Rogiński, „nawet sprawę kradzieży trzech metrów listwy podłogowej wyjaśniano na milicji za pomocą pięści”. Śmierć człowieka na posterunku nie była czymś niezwykłym. Ktoś zapewne jeszcze pamięta zabójstwo majora KGB Afanasjewa, do którego doszło na stacji metra „Żdanowskaja” w Moskwie w 1980 roku, a które stało się przyczyną czystek kadrowych w MSW. Ale przecież większość buntów i masowych zamieszek w różnych regionach Związku Radzieckiego zaczynała się właśnie od tego, że w jakimś miasteczku ktoś został zakatowany na posterunku. Gromadzi się tłum, ludzie „w emocjach” szturmują budynek milicji, następnie komitet rejonowy partii. I dopiero jak zaczynają się zastanawiać, co dalej, zjawia się wojsko.

Zmiany w systemie tortur, które można było zauważyć po śmierci Stalina, z czasem były wycofywane. Na początku lat 70. pojawiły się pierwsze wiarygodne świadectwa o celach, w których jednych więźniów torturowali inni, współpracujący z więzienną administracją (jako pierwszy poinformował o tym Zwiad Gamsachurdia w szczegółowym raporcie, wydanym w samizdacie w 1975 roku). Pod koniec lat 70. na jaw wyszła informacja o więzieniach specjalnych przeznaczonych do tortur, w których w ten właśnie sposób pacyfikowano osoby naruszające porządek. Na przełomie lat 70. i 80. w Solikamsku powstał „Biały łabędź” – pomieszczenie, w którym również „łamano” więźniów, trzymających się „złodziejskiego prawa”; zwożono ich tam z całego kraju. Cel był bardzo praktyczny: nie tylko niszczyć „niezłomnych”, ale też nakłaniać więźniów do tajnej współpracy, werbować agenturę.

Praktykę „filtracji” opracowywano w późnym ZSRR w Afganistanie – właśnie tam przeprowadzano „wyzwalanie” miast całymi dzielnicami i sektorami. Mężczyzn zaganiano na stadion – jak np. w Heracie. Jeńców po kolei eskortowano przed transporterami opancerzonymi, z których informator wskazywał, kogo należy zatrzymać. Następnie ludzi wywożono „donikąd”. Istniał system, którego jednym z centrów było więzienie Puli-Czarchi. Niewiele wiemy o tym, co się tam działo. Kilka lat temu w okolicach tego więzienia zostały odkryte masowe groby; rosyjscy oficjele jednak zaprzeczali, by okupacyjne wojska radzieckie miały z tym jakikolwiek związek.

W Afganistanie działali nie sami radzieccy żołnierze, lecz także „doradcy” z innych struktur siłowych, w tym z KGB, MSW, wojsk wewnętrznych MSW i służby więziennej. Doświadczenie Afganistanu to nie tylko szerokie praktyczne użycie „autorskich pomysłów” specnazu GRU, w tym metod „siłowego przesłuchania”, lecz również wzajemna wymiana „osiągnięć” – podobnie jak będzie to mieć miejsce w następnych dekadach we wszystkich punktach zapalnych. W istocie to właśnie od Afganistanu zaczęła się popularność tej specyficznej „specnazowskiej” subkultury, na którą składa się też „normalizacja” tortur i odczłowieczanie ofiary. I kiedy w 1991 roku starszy oficer służby więziennej, weteran z Afganistanu, powiedział mi „Wszyscy u nas kablują” – można było wyczuć w tym bogate doświadczenie wyniesione z praktyki. Z tym doświadczeniem „nowa demokratyczna Rosja” weszła w niepodległość.
„NORMALIZACJA” TORTUR I ODCZŁOWIECZANIA OFIARY ZACZĘŁA SIĘ JESZCZE W AFGANISTANIE
Radziecki wywiad (GRU) z jednej strony zachowywał otoczkę tajności. Z drugiej, zasłynął nie tylko za sprawą Wiktora Suworowa – poza jego „Akwarium” w latach 90. pojawiły się też inne reportaże, jak na przykład „Przygotowanie szpiega: system specnazu GRU”. Tam czarno na białym opisane zostały metody „siłowego przesłuchania” jeńców: tego systemu tortur, który do Europy przyniosłaby radziecka machina wojenna, przez 40 lat przygotowująca się do marszu przez Ren do Kanału La Manche.

Słowo klucz „bezkarność”

2 lutego 2000 roku w wiosce Ałchan-Kała zgrupowanie sił federalnych pod dowództwem generała Aleksandra Baranowa wzięło do niewoli cały szpital. Szamil Basajew i inni bojownicy, którym udało się potajemnie opuścić Grozny, uciekli w góry, zostawiając rannych w szpitalu. Z jednym z takich rannych bojowników, Chadżi-Muratem Jandijewem, Baranow rozmawiał przed kamerami CNN. Jandijew odpowiadał hardo, toteż Baranow rozkazał zabrać go i rozstrzelać. Żołnierze, którzy go zabierali, zaproponowali dziennikarzowi, by poszedł z nimi i sfilmował scenę rozstrzelania, ale ten się nie zgodził. Po kilku dniach na cmentarzu, na który zaprowadzono Jandijewa, znaleziono sześć ciał i zawieziono je na identyfikację do Mozdoku, a następnie do Rostowa. Sprawie karnej ws. „zniknięcia” Jandijewa ukręcono łeb: według resortowej ekspertyzy rozkaz Baranowa „Zastrzelcie go do diabła!” rzekomo nie był rozkazem, a w Mozdoku niespodziewanie zaginęła dokumentacja dot. przywiezionych tam niezidentyfikowanych ciał. Ostatecznie sprawa ta była jedną z pierwszych, rozpatrywanych w Strasburgu.

Jeśli mowa o przeciekach wrażliwych informacji, to na wojnie zdarza się wszystko. Dziennikarz może sfilmować coś, czego nie powinien. Generał może w obecności dziennikarza powiedzieć o słowo za dużo. Lecz ćwierć wieku temu dystans między słowami generała i puszczeniem tych słów w eter był o wiele dłuższy niż obecnie. Nie istniał jeszcze internet mobilny, nie było możliwości szybkiej publikacji filmików, a pluton egzekucyjny zwyczajnie nie miał jak pochwalić się w sieci swoją „pracą”. Niemniej jednak liczą się chęci, i tu dochodzimy do kluczowej kwestii: rosyjskie organy porządkowe zrobiły wtedy co mogły, by obronić generała, który wydał zbrodniczy rozkaz, i dalej działały w ten sposób.

W ostatnich latach osoby mające związek z systemem porwań i zaginięć zaczęły bez żadnych konsekwencji dzielić się swoimi wrażeniami.
Igor Striełkow w Czeczenii
Słynny Igor Iwanowicz Striełkow, znany także jako Igor Wsiewołodowicz Girkin, w latach 1999–2005 w Czeczenii jako oficer FSB zajmował się porwaniami ludzi. Jak sądzę, nie potrafił się opanować i popełnił wspomnienia „Spokojnego Rosjanina” (aluzja do „Spokojnego Amerykanina”), choć on sam nie przyznaje się do autorstwa. Wspomnienia z pewnego dnia pracy. O tym, jak w listopadzie 2000 roku we wsi Mesker-Jurt przygotowywał porwanie. Jak spotykał się z „ciężkimi” ze specnazu, którzy w nocy mieli go asekurować. Jak razem z jednym z nich spotykał się z agentem, jak jechali skradzionym autem na kradzionych tablicach na miejsce, aby przeprowadzić rekonesans. O tym, co było w nocy, Striełkow nie pisze. Ale rezultaty jego pracy (szczątki trzech porwanych i ubranie czwartego znaleziono w lutym 2001 roku we wspomnianej miejscowości Zdorowje) są dobrze udokumentowane. Swoje opowiadanie Striełkow wysłał najwyraźniej tylko do najbliższych znajomych, lecz wiosną 2014 roku jego skrzynka mailowa została zhakowana. „Nowaja Gazieta” poświęciła temu tematowi specjalny materiał.

Taki przeciek jeszcze kilka lat wcześniej pewnie nie byłby możliwy. Ale nawet wtedy w 2014 roku ten tekst nie wywołał większego poruszenia – większość interesowały „ukraińskie” wątki w korespondencji Striełkowa. Nawiasem mówiąc, o tej jego „pracy” było wiadomo już znacznie wcześniej, od rodzin co najmniej sześciu mieszkańców rejonu wiedieńskiego, porwanych i „zaginionych” w 2001 roku. Jednak żadne z tych „zaginięć”, w których brał udział Striełkow, nie zostało w Rosji zbadane i przedstawione sądowi. Po ponad dwudziestu latach tylko w jednej sprawie doczekano się wyroku w Strasburgu, ale i po nim w Rosji nie przeprowadzono żadnego śledztwa z prawdziwego zdarzenia.

W Rosji na 3–5 tysięcy zaginionych ludzi w Czeczenii (dokładne liczby z oczywistych względów nie są znane) wydano średnio zaledwie cztery wyroki sądowe. To znaczy, że bezkarność wynosi 99,9%. Temu problemowi został poświęcony osobny raport „Memoriału” pt. „Wymuszone zaginięcia w Czeczenii”.

W ROSJI NA 3–5 TYSIĘCY CZECZEŃSKICH ZAGINIONYCH WYDAWANO ŚREDNIO ZALEDWIE 4 SĄDOWE WYROKI
Bezkarność to kluczowe ogniwo subkultury „nadludzi”, dla których tortury to oczywisty i konieczny element systemu. Bezkarność tych, którzy torturują i zabijają na rozkaz. Nieliczne zbrodnie, które można było zakwalifikować jako „wybryk sprawcy”, w wielu wypadkach zostały zbadane i ukarane. Wynika stąd, że w teorii można było zbadać również pozostałe zbrodnie, popełnione w ramach „działań służbowo-bojowych”. Jednak właśnie ta zagwarantowana bezkarność była motywacją do wykonywania kolejnych zbrodniczych rozkazów. Zbrodniarze pokroju Striełkowa, którzy nigdy nie zostali ukarani, szli z jednej wojny na drugą. Gdyby Igor Iwanowicz został osądzony za porywanie ludzi w Czeczenii, nie doszłoby ani do zajęcia Słowiańska 12 kwietnia 2014, ani do zestrzelenia malezyjskiego Boeinga 17 lipca tego samego roku. Co jeszcze bardziej istotne, bezkarność takich „bohaterów” inspirowała innych. Najgorsze, że na tych wojnach oni mogli bezpośrednio wymieniać się doświadczeniami. I tak oto mamy łańcuch wojen i zbrodni, łańcuch bezkarności, przy czym ta ostatnia była warunkiem koniecznym dla zaistnienia dwóch pierwszych.

ZBRODNIARZE POKROJU STRIEŁKOWA, KTÓRZY NIGDY NIE ZOSTALI UKARANI, SZLI Z JEDNEJ WOJNY NA DRUGĄ
W marcu 1996 roku w okolicach inguskiej wioski Arszty, gdzie stacjonował 693. Pułk Zmechanizowany, znaleziono ciało młodego mężczyzny, porwanego wcześniej przez oficerów wywiadu. Według oficjalnej wersji jeniec, pozostawiony bez nadzoru, miał rzekomo chwycić karabin, zaczął strzelać i został zabity podczas wymiany ognia. Miał on jednak złamane nadgarstki i związane ręce, a rana śmiertelna znajdowała się z tyłu głowy. Sądząc po kącie wylotu kuli, zastrzelono go klęczącego na kolanach. Sprawa karna nigdy nie została wszczęta.

W jeszcze bardziej kuriozalny sposób toczyło się „śledztwo” ws. „wyzwolenia” wsi Samaszki w dniach 7–8 kwietnia 1995 roku, kiedy to Rosjanie zabili co najmniej 103 osoby. W tym przypadku podstawą do odmowy wszczęcia postępowania była przeprowadzona w Akademii Wojskowej im. Frunzego „ekspertyza”, według której te działania siłowików były uznane za zasadne.

Na początku pierwszej dekady XXI wieku w Internecie pojawił się „Chankalionok”. Żołnierze specnazu nagrali krótki filmik o swojej służbie w Chankale. Widać na nim sceny „wyzwolenia” i tortur, nagrane najprawdopodobniej w Ałchan-Kale w czerwcu 2001 roku – wówczas we wsi zostały zabite lub „zniknęły” dziesiątki ludzi. W kadrze widać było brutalnie pobitego mężczyznę, podwieszonego za kajdanki; w tle leci pieśń, w której specjalnie wiele razy powtarzają się słowa: „nasze dzieło kryminalne”. Nie wiadomo jednak o żadnym śledztwie w związku z pojawieniem się tego nagrania. Zresztą większego rezonansu w społeczeństwie on też nie wywołał.

Oczywiście, obok ślepych i głuchych rosyjskich sądów, był jeszcze Strasburg. W Europejskim Trybunale Praw Człowieka zostało rozpatrzonych kilkaset „czeczeńskich” spraw dot. wymuszonych zaginięć. Każda z tych zbrodni została dokładnie udokumentowana. W każdym przypadku mowa była o tajnych więzieniach, egzekucjach bez wyroku, bezimiennych mogiłach i torturach. Jak zauważył prawnik Kiriłł Koriejew, nie pozwoliliśmy, by te tragedie pozostały jedynie statystyką. Nazwiska zamęczonych i „zaginionych” nie przepadną, aczkolwiek na razie ci ludzie nie mają należytego nagrobka, poza pamięcią o nich.

Ta masa wyroków ze Strasburga pokazuje także, że wymuszone zaginięcia w Czeczenii nie były „wybrykami sprawców”, lecz powszechną i systematyczną praktyką. A zgodnie z prawem międzynarodowym – konwencją ONZ o wymuszonych zaginięciach z 2006 roku – stanowią one zbrodnię przeciwko ludzkości, która nie ulega przedawnieniu. Jednak, według rosyjskiego prawa, czas po którym nawet wyjątkowo ciężkie przestępstwa ulegają przedawnieniu wynosi 15 lat, zbrodniarze mogą więc spać spokojnie.

Masowe groby Czeczenów we wsi Komsomolskoje
Trzydzieści lat tortur, o których Moskwa nie chciała słyszeć

I tu pojawia się aberracja. Druga wojna czeczeńska jest udokumentowana znacznie lepiej niż pierwsza. Dlatego wydaje nam się, że była ona bardziej okrutna. Jednak to pierwsza zabrała dwa razy więcej ofiar cywilnych (od 30 do 50 tysięcy) niż druga (od 15 do 25 tysięcy). Okazuje się, że my, mieszkańcy metropolii, jesteśmy podatni na tę aberrację w takim samym stopniu, jak „oficjalne media”. Mimo że w latach 90., gdy jeszcze istniały wolne media, w tym ogólnokrajowe, ogólne nastroje tychże mediów można było określić jako antywojenne, koszmary i okrucieństwo I wojny czeczeńskiej zostały przekreślone informacjami o zbrodniach II wojny. Po prostu mniej wiemy na temat pierwszej wojny, świat wówczas, trzydzieści lat temu, wyglądał inaczej. Poza tym, nie można pomijać perspektywy: im dalej od nas, tym mniej znaczące i mniej wyraziste wydają się wydarzenia.

Co, jeśli pozbędziemy się tych zniekształceń?

Okazuje się, że przez cały okres ostatnich trzydziestu lat Rosja niemal nieprzerwanie prowadziła wojny. Zabijała, bombardowała, porywała ludzi, torturowała, odcinała uszy, wysadzała budynki mieszkalne. Nabierała doświadczenia w praktyce i wymieniała się tym doświadczeniem z innymi. Udawało się jej uniknąć kary. Na początku gdzieś daleko – w Azji, na Kaukazie. Z czasem coraz bliżej. Aż do dziś, kiedy to się dzieje na naszych oczach.

A w spokojnej Moskwie o tym wszystkim przez długi czas nie wiedziano i nie rozmawiano. Po części dlatego że ludzie nie chcieli tego wiedzieć. Z drugiej strony, dlatego że nie potrafili odróżnić dobra od zła – nie zdawali sobie sprawy, że jest to coś nienormalnego. Ale w ostatnich latach społeczeństwo rosyjskie coraz bardziej dostrzega, że tak być nie powinno.

Dla społeczeństwa to problem, dla państwa – norma

Zaniepokojenie problemem tortur jako niepożądanym zjawiskiem to skutek stopniowego rozwoju rosyjskiego społeczeństwa na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Przy czym trudno powiedzieć, kiedy nastąpił ten przełom: czy w pierwszym putinowskim dziesięcioleciu (gdy tematem tortur zajmowali się jedynie obrońcy praw człowieka i inny „margines” w rodzaju Anny Politkowskiej) czy też w drugim (gdy temat podchwyciło nowe pokolenie dziennikarzy i społeczników). Bez względu na powtarzaną przez wiele lat mantrę, że Rosja pogrąża się w otchłań przemocy, specjaliści mówią o czymś odwrotnym: w ostatnich latach „naród” używa przemocy rzadziej, w społeczeństwie już nie ma dla niej dotychczasowego przyzwolenia.

„Praktycy”, czyli mądrzejsi o kilkudziesięcioletnie doświadczenie pracownicy branży ochroniarskiej, mówią wprost: w pysk daje się teraz rzadziej, a świadkowie ostrzej na to reagują. Podobnego zdania są także nie tylko „kanapowi”, lecz dyplomowani socjologowie: w naszej „długiej pierwszej dekadzie” wraz z nadejściem nowego pokolenia zmieniła się atmosfera wśród niższych warstw – jest mniej okrucieństwa i mniej tolerancji dla okrucieństwa.

Podobnie rzecz ma się z torturami i bezprawiem mundurowych – z czasem tolerancja wobec tego stawała się coraz mniejsza. Kto w latach 90. rozpisywał się o majorze Jewsiukowie, który strzelał do ludzi w supermarkecie? Natomiast w 2009 roku to wydarzenie stało się powodem do gruntownych reform w MSW. W Rosji proces dostrzegania przez społeczeństwo ważnych problemów zawsze trwa długo: od „to niemożliwe” (czytaj: „tego nie widać”), przez „coś w tym jest”, do „kto o tym nie słyszał” mija jakieś 15 lat.

W „putinowskich” dekadach rosyjscy obrońcy praw człowieka prowadzili systemową walkę z torturami. Na szeroką skalę i konsekwentnie pracowały rosyjskie organizacje pozarządowe, takie jak Komitet Przeciw Torturom utworzony w 2000 roku w Niżnym Nowogrodzie, który stał się najważniejszą międzyregionalną siecią, czy też „Werdykt Społeczny”, powstały w 2003 roku. Akurat mniej więcej w tym samym czasie pojawił się Europejski Trybunał Praw Człowieka (Rosja uznawała jego wyroki od 1998 do 2022 roku). Jak by to dziwne nie zabrzmiało, ale to właśnie system penitencjarny okazał się najbardziej wrażliwy na wyroki ETPCz.

Poza tym, od 2008 roku działać zaczęły społeczne komisje obserwatorów, pojawiła się możliwość społecznej kontroli miejsc przymusowego aresztu. Im bardziej informowały o tym media, tym bardziej temat tortur się upowszechniał. Tak, to właśnie w tych latach toczyła się II wojna w Czeczenii – z niewyobrażalnymi torturami i wymuszonymi zaginięciami. Tak, obrońców praw człowieka próbowano usunąć ze Społecznej Komisji Obserwatorów – i w rezultacie to się udało. Tak, zarówno Komitet Przeciw Torturom, jak i „Werdykt Społeczny” zostały uznane za „obcych agentów”. Tak, w konsekwencji Rosja znalazła się poza jurysdykcją Europejskiego Trybunału. Ale, jak się zdaje, to właśnie w tych latach udało się zmienić optykę rosyjskiego społeczeństwa.

Inna sprawa, że w ostatnich dziesięciu latach – a zwłaszcza w ostatnich dwóch – władze rosyjskie narzucają inną normę: normę wojny, więzień i tortur. Symbolem tej normy jest młot Prigożyna – narzędzie egzekucji bez wyroku. A teraz jako kolejną normę proponują nam odcięte ucho – i perspektywę przywrócenia kary śmierci.

W OSTATNICH DZIESIĘCIU LATACH WŁADZE ROSYJSKIE NARZUCAJĄ INNĄ NORMĘ – NORMĘ WOJNY, WIĘZIEŃ I TORTUR
Dla instytucji odradzających „rosyjski Matrix” – wojsko, więzienia, posterunki i służby specjalne – tortury stanowią fundament. Można by rzec, że cofnęliśmy się do poprzedniego stulecia. Aczkolwiek byłoby to w pewnym sensie uproszczenie, ponieważ zarówno świat, jak i Rosja są teraz inne. Rosyjskie społeczeństwo nie jest takie same, jak sto, pięćdziesiąt czy trzydzieści lat temu. To samo z siebie nie daje, oczywiście, żadnych gwarancji, ale stanowi przynajmniej mglistą szansę na uniknięcie powtórzenia tych samych błędów.

Aleksandr Czerkasow, obrońca praw człowieka, członek zarządu Centrum Obrony Praw Człowieka "Memoriał", dla The Insider, przetłumaczył Michał Gutkowski