– Może Pani trochę o sobie opowiedzieć? Gdzie się Pani urodziła, w jakich miejscach Pani mieszkała?
– Jestem Czeczenką, pochodzę z miejscowości w Azji Środkowej, w której mieszkali kaukascy górale. Pierwszy raz przyjechałam do Moskwy w latach 80. Jestem geolożką, dlatego zmieniałam miejsce pobytu, koniec końców zostałam tu w 1984 roku, gdy rozpoczęłam dzienne studia. Skończyłam je, wyszłam za mąż, urodziłam syna. Gdy odbierałam dyplom, kraj się rozpadał, a ja mocno zachorowałam. Trzeba była zostać w Moskwie.
Na tle tego wszystkiego toczyły się dwie wojny czeczeńskie. Moi krewni, podobnie jak ja, opuścili Azję Środkową, wyjechali na Kaukaz. Nie miałam z nimi kontaktu. Jak ich szukać, gdzie – nie było wiadomo. Niemal do 2008 roku żyłam w niewiedzy. A kiedy już ich szukałam, za pośrednictwem Ani Karetnikowej poznałam kobietę o niemal identycznym nazwisku. Moje to „Astamirowa”, jej – „Estemirowa”. Przychodziła do nas na protesty, byliśmy znajomymi. A później, gdy ją zabito, okazało się, że właśnie ona – Natalia Estemirowa – jest moją daleką kuzynką. Przez nią mogłabym znaleźć swoich krewnych już kilka lat wcześniej. W ich rodzinie byli nie tyle rewolucjoniści, co aktywiści, i gdy głowę rodu aresztowano jeszcze w latach 20., jego żona dała dzieciom swoje panieńskie nazwisko, by nie były represjonowane.
O swoim pradziadku wiem, że też go aresztowano. Bracia próbowali znaleźć jakieś informacje, ale niewiele się dowiedzieli. Za co go zamknęli, co się z nim stało – nie wiadomo.
– W jaki sposób zaczęła się Pani aktywna działalność?
– Chodziłam na wiece, rozdawałam ulotki, obdzwaniałam ludzi. Zawsze byłam przeciwna wojnie – przeciwna wszystkiemu, co złe, a za tym, co dobre. Czyli kiedy nie gnębi się słabszych, kiedy nie wsadzają za słowa, kiedy nie wymyślają paragrafów za byle co.
I tak się wciągnęłam. Później, gdy zaczęła się druga wojna w Czeczenii, przez rok się zastanawiałam, wychodzić czy nie. Bałam się stać i pikietować. Wiece odbywały się na Puszkińskiej, pod McDonaldem na skwerku. Po zamachu na Dubrowce pojawili sie tam Misza Kirger i Anna Karetnikowa. Ja przyszłam później. Ciągle chodziłam w strachu, później przestałam się bać.
– Co pomogło pokonać strach?
– Nie wolno ciągle się bać. Ja zawsze byłam narażona. W tym czasie mój syn był zameldowany w Moskwie u swojego ojca, a ja dla byłego męża byłam już nikim, dlatego też nie miałam meldunku. A później w dodatku ukradli mi dokumenty. Bez dowodu i meldunku byłam nikim – Czeczenka, i to jeszcze bez papierów. Pewnego razu w końcu mnie zatrzymano, całkowicie przypadkowo, i milicjanci bardzo się cieszyli, że złapali Czeczenkę.
Całe dzieciństwo i młodość wstydziłam się swojej narodowości. Gdy zaczęła się tamta wojna, byłam razem z przyjaciółmi-geologami. I jeden dobry znajomy, który nawet się do mnie zalecał, a być może nie wiedział, kim jestem, mówił mi, że wszyscy Czeczeni to podli oszuści i trzeba ich zabijać.
– Nie miała Pani związków z Czeczenią?
– W mojej miejscowości wszyscy byli przesiedleńcami. Ale mi nawet do głowy nie przyszło, że my też zostaliśmy przesiedleni, nie wiedziałam tego! W szkole nauczycielka matematyki coś o tym wspominała, ale nie odniosłam tego do siebie. W domu się o tym nie mówiło.
Matka pochodzi z rodziny mieszkającej wcześniej w górach, ale wychowała się w Azji Środkowej. Przesiedlono ich w 1943 roku. Ojciec miał 15 lat. Matka podobnie. Po roku czy dwóch już pracowali na kombinacie. Kombinat rtęciowy wraz z całym wyposażeniem przeniesiono z Ukrainy, i jego załoga też była w dużej mierze ukraińska.
Tak, rodzice chcieli wrócić na Kaukaz, i pod koniec lat 50. pojechali sami, bez zezwolenia. Tam też, w Czeczeńsko-Inguskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republice Radzieckiej w 1961 roku urodziłam się ja. Ale z pracą było ciężko i rodzice wrócili do miejscowości Chajdarkan w Obwodzie oszyńskim w Kirgistanie. Dlatego ja zawsze byłam „poza”.
Gdy zaczęła się pierwsza wojna [czeczeńska], odczułam, że jest to niesprawiedliwość, i to nie tylko dlatego, że działo się to w Czeczenii. Zawsze byłam przeciw Jelcynowi i niczego dobrego się po nim nie spodziewałam, a wojna tylko potwierdziła mój stosunek do niego. Referendum, rozstrzelany parlament, i tu jeszcze od razu Czeczenia.